czwartek, 27 czerwca 2013

27 czerwca


Monika:

Wakacje na Lazurowym Wybrzeżu czyli o tym dlaczego francuski nie mają kompleksów.

Szybki fotoreportaż z drobnymi komentarzami na kilka godzin po powrocie z południa Francji.

Do Toulonu dostałam się dzięki Rachel, która mieszka na wybrzeżu i wybierała się do domu. Bardzo miła podróż, z każdym kilometrem coraz bardziej czuć było południe :)

Pierwsza napotkana plaża. Toulon. Już teraz wiem, że mistral nigdy nie będzie moim przyjacielem.

Ta sama plaża. Podczas mojego pobytu widziałam ich naprawdę sporo i muszę przyznać, ze choć to tylko piasek, kamienie i woda zawsze pozostanie to dla mnie czymś niezwykłym. Lubię patrzeć na morze, bo nawet mając świadomość, że gdzieś tam się kończy nigdy tego końca nie widzę. A że w życiu z natury wszystko się kończy to to morze jest jakąś taką metaforą nieskończoności. Tak jak i zresztą to piękne, lazurowe, bezchmurne niebo.


Wiatr. Właśnie. Myślę, że ludzie z południa musieli nauczyć się żyć z piaskiem we włosach.,




Samo miasto jest średnio urokliwe, właściwie nawet nieładne. Dlatego nie będę umieszczać tu jego zdjęć. No poza tym jednym biednym portem.


Kiedy w pewnym momencie zorientowałam się, że jestem zgubiona postanowiłam wdrapać się na najbliższe wzgórze...

...dzięki czemu po chwili doskonale już wiedziałam, w którą stronę się udać :)

Kolejna z plaż. To, co pozostanie dla mnie niepojęte to moda na opalanie się toples. Co druga Francuska opala się bez górnej części kostiumu bez kompleksów, bez zażenowania. Tak po prostu. Tam rzecz jasna nie jest to nic dziwnego, dla mnie jednak, prostej Polki nauczonej Bałtyku wciąż pozostaje to dziwactwem.


Tak oto już w niedzielę zaczęłam uskuteczniać plażing i smażing odganiając latające kamienie, wydłubując z oczu piasek i biegając za moimi odlatującymi ubraniami. Plaża w Toulonie spada na sam dół plażowego rankingu.
Oburzyłam się jak nikt nie miał kremu 15 SPF, a po tych paru dniach okazało się, ze i 30 SPF, którym się smarowałam było za małe. Ach to południowe słońce.


A tak oto prezentuje się panorama nadmorska.

No nie da się ukryć, że jest tam prześlicznie.

Przed nami druga plaża. Poniedziałkowe przedpołudnie. Cisza, spokój, 30 minut autobusem i parę godzin na bardzo przyjemnej plaży w miejscowości  Pradet.



Trzecia plaża: poniedziałkowe popołudnie. Tu pojawiło się zaskoczenie, bo żeby się do niej dostać musiałam przemierzyć 100 metrów... plaży nudystów. Już chyba wiem skąd to zamiłowanie do ciągłego rozbierania się na mojej uczelni. Oni to mają po prostu we krwi.

Czwarta plaża: wtorek od 10 do 18, aż się sama sobie dziwię jak mogłam tyle leżeć i nic nie robić ;D Faktem jest, że przeczytałam dwie książki i dało mi to niesamowitą przyjemność :) Ta plaża była super, była co prawda kamienista, ale byli tylko starsi ludzie z jakiś sanatoriów opowiadający o swoich dwutygodniowych miłościach, więc to był bardzo miły, spokojny dzień. No poza małym incydentem, kiedy pan obok mnie wyłowił ośmiornicę mającą ponad 40cm długości. Obrzydliwość. Pod wieczór przyjechał Pierre (kolega z roku, opisywany we wcześniejszej notce Darii jako Rascas), bo mieszka niedaleko i postanowił pokazać mi jedno bardzo ładne miejsce, które pojawi się za parę zdjęć.

To wciąż ta sama plaża, z daleka.


Nie za bardzo miałam niestety szczęście do wody, bo przez ten mistral i deszcze bardzo ją wyziębiło i zamiast przyjemnie grzać, nieprzyjemnie ziębiła, bo miała 15 stopni.

 
Coś, czego się nie spodziewałam to ogrom komarów. Cała jestem pogryziona :(


A to wcześniej wspominane ładne miejsce. Mont Faron (nie, nie Faraon), wzgórze, z którego rozchodzi się przepiękny widok na Toulon. Droga na górę to była adrenalina w czystej formie biorąc pod uwagę brawurę kierowcy i szerokość ścieżki... Ale udało się :)


Obowiązkowo zdjęcie z ręki. Z Pierrem.

To już środa. Piękne, malownicze miejsce, skały, idealnie przeźroczysta woda, skały i nic tylko zamknąć oczy i leżeć tam przez cały dzień. Miejscowość nazywała się Giens.


kolejne wzgórze z kolejnym widokiem, tym razem na Giens.


A to już port w Hyeres. Nie wiem skąd ludzie biorą na to pieniądze.




Uliczka Raj :) w centrum rajskiego Hyeres, gdzie zjadłam okropnie kalorycznego gofra z nutellą i bitą śmietaną.

Myślę, że to zdjęcie dobrze podsumowuje południe. Wąskie uliczki, bramy, małe balkoniki, wzgórza, piaskowe domy z czerwoną dachówką i morze widoczne zewsząd.





Na koniec dnia zostałam wywieziona gdzieś poza miasto (!), na teren jakiegoś szpitala (!!), gdzie znajdował się rezerwat saren (!!!). Nigdy nie widziałam sarenek z tak bliska. Chociaż nie wiem co po ludzi trzymają je w zamknięciu. Jadły z ręki ;)



Teraz przyszedł moment, żeby napisać dwa słowa na temat ludzi którzy przyjęli mnie pod swój dach i potraktowali jak członka rodziny. Swoją metodą postanowiłam napisać do jakiejś większej parafii w Toulonie i zapytać czy znajdzie się jakieś miejsce dla polskiej studentki. Odpowiedź była natychmiastowa i znalazłam dach nad głową w domu fantastycznego małżeństwa z czwórką dzieci. Pan jest rysownikiem, zajmuje się komunikacją w diecezji i aktualnie wykonuje komiksy edukacyjno - katechizujące dla dzieciaków. Pani natomiast niegdyś instruktorka tańca współczesnego, teraz terapeutka tańca dla grup dzieci z różnymi problemami. Dostałam w prezencie dwa takie komiksy, a w nich i dedykację :)

"Bóg tak umiłował świat, że dał mu także Monikę" - dla niezorientowanych: istnieje taki fragment w Piśmie Święty: "Bóg tak umiłował świat, że Syna Swego jednorodzonego dał".
Taki miły, humorystyczny akcent na koniec.

To nie był tylko nocleg, spędziłam z nimi 5 naprawdę wspaniałych dni. Jakoś tak nadzieja znów wraca do serca kiedy człowiek spotyka na swojej drodze takich ludzi :)

A jutro się pakuję i w sobotę z samego rana czekam na rodziców :)