piątek, 30 listopada 2012

30 listopada

Monika:


Witam :)

W sumie ciężko w paru słowach przekazać to, co się tu dzieje i jak to wpływa na nas, na mnie, bo to właściwie teraz tylko moja część. Przeżywam na pewno swoją wielką życiową przygodę. Nie umiem jej jeszcze zwaloryzować i nie wiem czy jest dobra, zła, wartościowa, czy w ogóle mi się podoba, ale może wynika to z tego, że wszystko tu jest tak inne, że jest tyle nowości, że mój mały mózg nie przetwarza tego w takim tempie, jak to wszystko się pojawia...

ok, do rzeczy:

Piątek:

Nie jest za wiele rzeczy, które wolno mi napisać, może to nawet dobrze, bo w sumie takie tajemnice w różnych organizacjach mają swoje plusy. Tak czy inaczej piątek był początkiem ciężkiego weekendu, w trakcie którego zostałam Gadz'Artem. Nie dochodzi chyba do mnie jeszcze do końca, że będę nim już zawsze i że biorę sobie tę organizację z jej plusami i minusami... No ale skupmy się na dobrych rzeczach. W ramach wstępu: to wszystko, co tu się dzieje, to jest trochę jak sztuka teatralna, więc proszę ot tak odbierać ;)
Tak w skrócie: wprowadzam cenzurę: na początek .................. . Później ......................... . Później założyliśmy mundury. "Galowy mundur francuskiej marynarki wojennej w stopniu podporucznika, który jako uczniowie ENSAMu, Gadz'Arts, mamy prawo zakładać na specjalne okazje". Oby tych specjalnych okazji nie było za dużo, bo ten mundur specjalnie wygodny nie jest.
Później................................ . Daria pisała o swoim nowym "imieniu", więc ja też się pochwalę: moja bucque (czyli właśnie ta ksywa) to Holly, a numer rodziny (Fam's) to 168.  
H(H20)L2Y - tak pisane (bo woda po francusku to "eau", a czyta się "o"). Czemu akurat to? Są dwa tłumaczenia:
1. Holly Golightly - bohaterka filmu "Śniadanie u Tiffany'ego". Audrey Hepburn oczywiście, ukochana ma ;)


 2. Śmieją się ze mnie, że jestem taka święta, a "holy" to przecież "święty", więc i z tym się identyfikuję ;)
Oczywiście Francuzi nie potrafią powiedzieć "h", więc wołają na mnie "Oli", także świetnie. Chłopaki natomiast śmieją się i nazywają mnie.... "holy shit", opcjonalnie "holywood" ;P...
Ok, to tyle w kwestii imienia.
Później nastąpiła część opisana wcześniej przez Darię czyli weszliśmy monomem w tłum ludzi, którzy śpiewali, zabierali nam czapki, krzyczeli coś i w ogóle robili szum. W efekcie zostałam odnaleziona przez mojego Anciena i poprowadzona do miejsca, gdzie znajdował się mój Fam's - czyli ta rodzina. Było nas parę osób, były litry szampana (i w końcu znaleziony po walce sok dla mnie) i całkiem miła atmosfera. Później była impreza - które tu z reguły nic dobrego nie wróżą. Poza stanem upojenia wszystkich prawie, tym, że ludzie spali na korytarzach, w ogóle nie, nie będę tego więcej opisywać, bo to jest trochę obrzydliwe. Ale chciałam napisać, że poza tym wszystkim zdarzył się wypadek, o którym nasza współlokatorka nie bardzo pamięta, na jej szczęście. Więc w efekcie od 4 do 5 stałam obok karetki usiłując przebić się swoim łamanym francuskim przez pijanych Gadz'artów, którzy byli pewni, że wiedzą co się dzieje. Skończyło się tak, że ok 8 (ale nie jestem pewna, bo od 6 w końcu mogłam spać) Rachel wróciła ze szpitala z zaszytym palcem. Kto by się spodziewał, zwykle jest bardzo spokojną dziewczynką ;)
Jestem trochę przerażona tym, jak dużo znaczą tu te wszystkie imprezy, to picie i w ogóle te wszystkie dziwactwa. Szkoda trochę, bo może oczekiwałam czegoś więcej... no nic...:

Nasza główna galeria w opactwie, jeszcze czysta i pusta. To tam jedliśmy w 800 osób nasz wspólny posiłek w sobotę wieczorem.

Tak dla przypomnienia ;) Ładne zdjęcia robione przez Tatę Maćka - dziękujemy ;)

a w tym budynku mieliśmy swoją niedzielną przysięgę.

Sobota:

Wstałam o 14. Zobaczyłam ten cały bałagan. Przeraziłam się. Zjadłam coś. Pomogłam w szykowaniu stołów. Zrobiła się 16. Na 16 umówiłam się z moją rodziną, która mnie przyjęła podczas tygodnia integracji. To było bardzo miłe, bo w sumie do wszystkich przyjechało tu pełno ludzi, rodzice, rodzeństwo, przyjaciele, a ponieważ nasi bliscy mają daleko to większość z nas była tu sama. A mnie towarzyszyli właśnie Ci państwo. Pokazałam im laboratoria, w których się uczę, film z tego wielkiego wyzwania, kiedy pracowaliśmy przez 24 godziny (zaraz pokażę też zdjęcia), opactwo, a później zaczęła się część bardziej oficjalna. Ale o tym pisała już Daria, ja tylko dorzucam zdjęcia.

Na chwilę przed rozpoczęciem.

Początek ceremonii.

znów monom

hymny Gadz'Artów śpiewa się bez nakrycia głowy. Francuzi zapominają o tym jednak śpiewając swój hymn narodowy.

No nie za wiele tu widać, ale to jest moment odsłonięcie prezentu w centrum naszego dziedzińca.

Prezent :) Całkiem z klasą wyszedł ;)

na chwilę przed przybyciem gości...

o, proszę jakie mi się zdjęcie trafiło. zostaliśmy wykorzystani do serwowania potraw. byłoby łatwiej gdybym umiała utrzymać balans z tymi talerzami ;D

Mamy fenomenalnego wokalistę!

o, a to taka radość nowej Promocji 2012. Cl212 :)

Niedziela:

Wspólną część Daria już opisała, więc skupię się na moich wrażeniach i tym, co było po części oficjalnej. Wrażenia: no ok, muszę przyznać, że 200 osób w mundurach robi wrażenie, że ta przysięga, te przemowy i w ogóle ta cała aura stworzone niedzielnym przedpołudniem były imponujące. Do tego pogoda - słońce uratowało wszystkie niedociągnięcia.
Obiad niedzielny z Fam'sem trwał od 13 do 18, więc naprawdę można było w końcu poczuć zmęczenie, ale jakby na to nie patrzeć: obiad uważam za udany. Również otoczony tradycjami i specyficznymi zwyczajami oczywiście ;)

Jako że mieszkamy we wspaniałym miejscu to co chwilę nie ma prądu, wysiadają korki, przez co wszyscy chodzą wkurzeni, nie mają jak pogadać na skypie, nie mogą zrobić prania, herbaty, świetnie ogólnie wtedy jest. Taka sytuacja miała też miejsce w niedzielę. Także nie dość, że wykończeni po weekendzie to jeszcze wkurzeni brakiem prądu, poszliśmy spać jak małe dzieci - po dobranocce.
Przyczyna zwarcia została znaleziona: żelazko Daniela już głęboko ukryliśmy.


Znowu monom. Właściwie to chyba miałam nawet zakwasy...


To jest wnętrze tego budynku, gdzie mieliśmy złożyć przysięgę. Po lewej łysa głowa studenta drugiego roku ;)

No i monom wszystkich: nas, ancienów i archi po ulicach Cluny. To akurat wejście do naszego opactwa od strony muzeum dla turystów.


Weszliśmy w kolejny tydzień. Niestety codziennie mamy tu jakieś egzaminy/projekty/raporty, więc bardzo powoli odsypiamy ten weekend.

Przyszedł piątek. Miałam dziś koszmarne zajęcia z jakiejś komunikacji, nie wiem po co to komu w takiej szkole. Nauczyciel, jakiś obrzydliwy, stary zboczony psycholog, ble, obym więcej nie miała takich zajęć. Byłam zniesmaczona.

A teraz, zaraz, niedługo zaczyna się kolejny weekend francuskiej rozpusty. Przyjeżdża jakaś inna organizacja studentów na "szkolenie" do opactwa. Ja już widzę to szkolenie...
Obym to przeżyła...

29 listopada, ale pisać będziemy o minionym weekendzie...

Ponieważ praktycznie cały weekend spędziłyśmy z Moniką oddzielnie dlatego będzie to ciekawa notka, bo każda z nas ma inne wspomnienia.

<Monika: małe sprostowanie. Ponieważ zdecydowanie muszę już iść spać to z wielką ochotą swoją część notki napiszę jutro po południu, w przerwie między zajęciami. Ale żeby wszystkiego nie pisać od nowa obiecuję wcześniej przeczytać część Darii ;) >

piątek, 24 listopada

Daria:

W obliczu zaistniałych okoliczności szczęśliwie po prawie trzech miesięcy procesu przekazywania tradycji udało nam się stać Gadz'Artami. Niestety nie mogę napisać, więc przejdę od razu do tej drugiej części wieczoru. Od piątku nazywam się "Endo" (pisane "&(H2O)" więc wszyscy Francuzi czytają "eo"...). Trafiłam do rodziny numer 40, spotkałam swojego Anciena (student drugoroczny), EXa (student trzeciego roku w Paryżu), 1 Archi (najświeższy absolwent tej szkoły), 2 Archi, 3 Archi, Archi Cl187 (czyli że w 1987 został Gadz'artem - dla porównania: my jesteśmy teraz CL212) i jeszcze dwóch Archich, ale nie pamiętam, z którego roku. Bardzo śmiesznie wyszło, bo jeden z tych bardziej leciwych Archich zapytał w jakich językach mówię i okazało się, że po trzech miesiącach znalazłam kompana do rozmowy po włosku. To był bardzo przyjemy wieczór podczas, którego przelane zostały hektolitry dobrego szampana. Następnym etapem był Foy's - jedyna dyskoteka w promieniu 150 km. Warto dodać, że do czasu było to dla nas jedno z miejsc zakazanych na terenie opactwa... Chyba nie przesadzę, że była to najgrubsza impreza jaka dotąd się tu odbyła. Wnioskuję to po stanie współlokatorek. Monikę zgubiłam już na samym początku wieczoru. (Źle to zabrzmiało :D Stan współlokatorek: Rachel i Soni - ja po prostu zniknęłam z pola widzenia Darii i bawiłam się gdzieś indziej...)
Robiąc sobie przerwę od tańcowania, znalazłam jakiegoś Anciena spadającego ze schodów w naszym pokoju. Okazało się, że w dobrej intencji wlazł nam na piętro co by ratować naszą pijaną współlokatorkę. Także razem położyliśmy ją spać. Potem dołączył do nas Pierre i trochę na górze sobie gadaliśmy. Gorzej, że jak Ancien chciał sobie przysiąść to traf chciał, że klapnął sobie akurat na moim wspaniałym drewnianym stoliczku z ikei (dobrze, że nie na kompie). Effekt taki, że łóżko miałam w połowie w wiórkach drewna, a stoliczek ma wyłamane nóżki z zawiasów (następnego dnia wrócił po stoliczek i powiedział, że naprawi). Druga nasza współlokatorka rozcięła sobie palec i została zawieziona do szpitala w Macon, ale o tym pewnie opowie Monika.. 
Ach! Spotkałam Cyrilla, mojego Erasmusa z Łodzi (program mentor). On jest teraz EXem, więc studiuje w Paryżu. Bardzo miło było spotkać kogoś normalnego, ze zdrowym podejściem do tego co tu się dzieje. Cieszę się, bo dodał mi troche otuchy. Oczywiście dobrze było też trochę poplotkować :D Muszę przyznać, że mówi już bardzo dobrze po polsku i zrobił ogromne postępny w nauce języka. Chciałabym mówić tak dobrze po francusku jak on po polsku. (mówisz)

spokojnie, pozowane :P

sobota, 25 listopada

Daria:

Spałam z przerwą na jedzenie do godziny 15. Był to dzień kiedy do Francuzów przyjeżdżały rodziny i znajomi. O 17 ubrani w mundury zaczęliśmy przygotowywać się do oficjalnego przyjęcia, które przygotowywaliśmy. Ustawieni w dwa rzędy wzdłuż głównej drogi prowadzącej do opactwa, tworzyliśmy lożę honorową dla rodziców. Następnie monomem okrążyliśmy dziedziniec, by potem po raz pierwszy zaśpiewać wszystkie hymny (do szkoły, do tradycji, do braterstwa). Bullet, Jan Chrzciciel wygłosił napisaną przez nas przemowę, na koniec której odsłonięty został prezent, który zrobiliśmy (ponad 3 tyg pracy sic!) dla naszych Archich. (ok, my nic przy nim nie zrobiłyśmy, ale szykowałyśmy jakieś dekoracje...)

Peishan, Jeanne, Wera, ja, Kinga, Magda, Gadz'Art prezent

 Później szybki aperitif i wspólna kolacja. Tego wieczoru kelnerami byliśmy my, dużo trzeba się nabiegać by obsłużyć ponad 800 osób.. dlatego pracowaliśmy w systemie rotacyjnym. Rodzice opuścili opactwo ok. godziny 23, a na nas już czekali Ancieni, EXi oraz najmłodsi Archi, by wyciągnąć nas na kolejną imprezę. Szczęśliwie trafiłam na "rodzinę", które ma w miarę poukładane w głowie, więc mój wieczór może nie był aż tak szalony jak co po niektórych. Niemniej jednak było miło. Poznałam kolejnych kilka miejsc z listy zakazanych. Tej nocy poszłam wcześnie spać, jakoś koło 3, bo w niedzielę już o 9 rano kazali nam być w mundurach na dziedzińcu.

to już niestety nie pozowane - Sonia, nasz pokój, parter. Nie - łóżka normalnie stoją na antresoli.

niedziela, 26 listopada

Daria:

Oczywiście wszyscy znów mocno imprezowali dzień wcześniej, więc monom udało się stworzyć dopiero ok godziny 10. Kilka uroczystych przemów, złożenie przysięgi, znowu monome, pamiątkowe zdjęcia - tak minęło przedpołudnie. Po południu wszyscy wybierali się ze swoimi "rodzinami" na obiad, czyli 4 godzinne celebrowanie jedzenia, bo tak to tu wygląda. Jestem zadowolona z tego w jakiej rodzinie się znalazłam. Może i mój Ancien nie jest najżywotniejszą osobą na Ziemi, ale jest w porządku bardzo, a moi Archi są naprawdę spoko. Zobaczę się z nimi znowu w marcu, kiedy to ponoć ma być weekend z nimi. 
Po całym dniu w mundurze i chodzeniu w butach na obcasie myślałam, że odpadną mi stopy. 
Żadnych lekcji nie tknęłam nawet przez ten weekend :)


Dla zainteresowanych, artykuł o naszym Baptemie w lokalnej gazecie.

O, pięknie :) To ja jutro napiszę swoją wersję weekendu i pokażę Wam jeszcze inne zdjęcia :)
Dobranoc!


poniedziałek, 26 listopada 2012

DZIŚ TYLKO ZDJĘCIA :) Bo mamy dużo nauki.



To jest rodzina, u której mieszkałam podczas tygodnia integracji. Zaprosiłam ich też na tę uroczystość i towarzyszyli mi dzielnie przez 2 dni :)




To jest Major des Traditions: czyli taki tatuś od tradycji.

a to taki symbol. śpiewaliśmy hymn "NA BRATERSTWO"

prezent od 1 roku dla starych Gadzartów. to z drewna to znak AM czyli symbol skoły. to na górze to popiersie Gadzarta w mundurze.

sobotni wieczorny posiłek z rodzinami




w trakcie posiłku przygrywał zespół złożony ze studentów pierwszego roku

taka tradycja. śpiewa się hymn (do Bachusa...) a potem pije w ten sposób z każdym Gadzartem, który jest obok. oczywiście wszyscy zawsze pytają, czemu robię to wodą, ale może nadjedzie moment, kiedy nie będę już musiała odpowiadać na to pytanie, bo wszyscy zapamietają.
na zdjęciu z Jeanne.






to jest ulubione zdjęcie Darii, która jest arcy szczęśliwa stojąc w monomie ;)

rzucamy naszymi czapkami. ale nie do końca widać.

wszyscy drugoroczni zgolili głowy przed naszym Baptemem. kolejny symbol. nie wyglądają już jak małpy. wyglądają teraz jakby wszyscy byli bardzo chorzy.

tak, a to jest mój Ancien, czyli rok starszy student, który należy do tej rodziny, do której ja trafiłam. po jego lewej stronie moja "siostra", która również trafiła do tej rodziny. ogólnie każdy rodzina przyjmuje do siebie jednego studenta pierwszego roku, ale jako że PECO (czyli my) wracamy do Polski i nie będzie nas tu w przyszłym roku, trafiamy do rodziny z jakimś francuzem. Żeby zachować ciągłość rodziny.


przyszedł czas na monome ulicami Cluny...




To jest jedyne zdjęcie, które obnaża prawdę na temat naszego francuskiego odżywiania. Chociaż ja nadal utrzymuję, że to wszystko ze zmęczenia, niewyspania i gorąca. Normalnie chyba nie jesteśmy aż takie... okrągłe.


to zdjęcie z obiadu w niedzielę, jedliśmy go całymi "rodzinami", bo poza naszą trójką, którą tu widać przy stole było jeszcze mnóstwo innych członków tejże rodziny.
Ok. Niestety na dziś to wszytko. Chciałybyśmy napisać coś jeszcze, ale czeka nas jeszcze dziś sporo nauki. W związku z tym podzieliłyśmy się zdjęciami, które jeszcze będziemy uzupełniać, a notkę (obszerną...) dodamy za jakiś czas. Bo jest o czym opowiadać :)