sobota, 25 maja 2013

25 maja 2013

Daria:

:)


Tak jak obiecałam, wrzucam zdjęcia z najlepszymi wspomnieniami Tulonu. Te ładniejsze zdjęcia, to te od Daniela :)




Zdecydowanie zdjęcia nawet w jednym procencie nie oddają tego, co widać było z tej góry tamtego dnia. 
A tu dwóch takich co się ze mnie śmieje, że zawsze śpię w samochodzie :P

I tak bite 6 godzin!


A w międzyczasie co u nas w Cluny ?

Miejsce naszego Grande Defi już nieco zdemolowane...

Carlos zabrał nas do kina w Macon. Jak sami widzicie tłumy! Obejrzeliśmy Wielkiego Gatsby. W Stanach to jest lektura obowiązkowa w liceum. Mnie się film bardzo podobał z chęcią teraz przeczytam książkę.
Zajęcia z materiałów. Efekt radosnej twórczości z Johnatannem.  Spiłowałam sobie ciut paznokieć szlifierką prze przypadek ^^ ale tylko troszeczkę na szczęście. 

W piątek była premiera nowego hamburgera 212 w Quebec Burgeru. Zdecydowanie najlepszy z całego menu! Połączenie koziego sera, miodu, steka i kurczaka z sosem brazylijskim daje fantastyczny efekt! Mój faworyt.

Monika i Wera.

sobota, 18 maja 2013

11 maja 2013

Daria:

Plaża i jeszcze raz plaża

czyli Hyeres i plaża Sablettes

Zaczęliśmy od odwiedzenia targu w centrum Tulonu.






Potem popłynęliśmy statkiem (komunikacją miejską) na taki przesmyk, który Wam zaznaczyłam na mapie. 



Nie zapominajmy, że Tulon to głównie baza francuskiej floty śródziemnomorskiej. Od wieków był ważnym portem wojennym i w czasie drugiej wojny światowej miasto zostało całkowicie zbombardowane. Fakt, odbudowano je, ale "na szybko". 





Fort (jest tutaj takich naprawdę dużo), z którego ostrzeliwano nadpływające statki.

Sieci na małże.



Opalamy spieczone już karki.


W tle widać dwie "bratnie skały" oraz trenujących ratowników.

Woda zdecydowanie rześka!


Hyères les Palmiers - dlaczego w nazwie są palmy? Otóż Hyeres uchodzi za jedno z najlepszych miejsc do plantacji palm. Rosną tutaj wyjątkowo bujnie i spotkać je można wszędzie i to właśnie palmy tutaj zasiane sprzedawane są na całym świecie.





Tutaj gdzie niebieska linia jest plaża, gdzie piasek jest drobniutki, znaleźć można śliczne muszelki,  a w wakacje pełno jest turystów. Woda tutaj była wyjątkowo ciepła, bo do morza można wejść na odległość 300 metrów chyba,  a woda wciąż będzie po kolana. Z drugiej strony, tam gdzie zielona krzywa jest wybrzeże gdzie lepiej się nie kąpać, bo można skończyć pociętym na dwa kawałki. Otóż, Hyeres jest rajem na ziemi dla wszystkich, którzy uprawiają windsurfing i kitesurfing. Co zabawniejsze widzicie tę drogę route du sel (droga soli) - jest to ulica, która jest często nieprzejezdna, bo jest czasowo zalewana przez morze. Niektórzy niedoświadczeni amatorzy sportów wodnych czasem przelatują nad tą drogą wraz ze swoim sprzętem do kitesurfingu.
Plaża w La Capte

Wiało bardzo, bardzo!


Naprawdę nie wiem jak oni to robią, żeby nie zaplątać się w nieswoje sznurki!

Było ich tam mnóstwo, z 200 osób na wodzie przynajmniej. Roiło się od kolorów.


Jak ślimak, z własnym domkiem na plecach.

Z jednej strony drogi wybrzeże, z drugiej też woda.
A wieczorem po raz ostatni pojechaliśmy wdrapać się na Faron, by podziwiać Tulon nocą. Ale, że najlepsze chcę zostawić na koniec, nie dodam tych zdjęć dzisiaj, żeby nie wtopiły się w resztę zdjęć.