czwartek, 20 grudnia 2012

19 października


Daria:

Mediolanu część 2

Zatem wracam do opowieści z tego co zwiedzałam w niedzielę.

Na zdjęciu tył katedry Duomo. Bardzo mi się spodobał ten witraż z tyłu. Po prawej oczywiście barbarzyńskie reklamy, które są wszędzie. 

Plac przed Duomo. W centralnej części pomnik ostatniego króla Włoch: Wiktora Emmanuela.

Galeria za dnia. 

Duomo i ponoć najbrzydsza choinka EVER.
Kolejnym przystankiem był zamek królewski.

Widok na zamek. Widzicie tych "mikołajów" na pasach? To uczestnicy jakiegoś dziwnego maratonu organizowanego przez pumę, było ich mnóstwo. 

Zbliżenie na wieżę i Kate Winslet. 


Cóż, wrażenia to ten zamek na mnie nie zrobił zbytniego. 
Wychodząc z zamku idzie się wprost do Parcu Sempione. Nie weszliśmy do niego, bo trochę zaskoczyły mnie warunki pogodowe i w addidasach średnio uśmiechało mi się chodzić w śniegu po kostki po nieośnieżonych ścieżkach... A park prezentuje się następująco.


Spacerkiem dalej zwiedzaliśmy miasto. Daniele pokazał mi gdzie studiuje, o dziwo miejsce bardzo podobne do naszego.. przynajmniej dziedziniec.

Stary kościół tuż obok uczelni.

Tak wygląda wejście do Università Cattolica del Sacro Cuore di Milano

Jest taka tradycja w tej szkole, że jak ktoś się obroni to wtedy studenci z późniejszych roczników śpiewają , a nieszczęśnik musi kilka razy biegając okrążyć dziedziniec, a następnie skakać ponad żywopłotami. Daniele już niedługo to spotka :P

Tutaj w pobliżu uczelni pojawił się głos społeczeństwa: "Uczelnie powinne być publiczne!"
Na obiad poszliśmy w dzielnicy, gdzie zwykłych śmiertelników stać na zrobienie zakupów..

O takie właśnie miłe zaskoczenie. Polski sklep na jednej z bardziej uczęszczanych ulic w Mediolanie :)
Na tej ulicy panuje pełna swoboda w wyrażaniu swoich emocji. Każdy może zostawić po sobie ślad na ścianie. Niemniej jednak nie obecny w tym wszystkim jest wandalizm. Wszystko jest utrzymane w ryzach. Chociaż zdarzają się małe wyjątki, jak ten dowcip na plecach pani w różowej sukience: slut - kobieta lekkich obyczajów. 
To są drzwi, na których ludzie zapisują tytuły i autora swoich ulubionych książek.
Kiedyś było tu widać wyraźną postać Maryi. Zrobiłam drugie podejście do tego zdjęcia, bez pani, która weszła mi w kadr. Dopiero potem zorientowałam się, że ona mam tutaj tak charakterystyczny włoski gest, że nie mogę jej usunąć!
Aż widać jak chciałaby powiedzieć: "Ma che cazzo dici?!" czyli w wolnym tłumaczeniu "Cóż za farmazony opowiadasz?!" Nie da się ukryć, że całkiem często można to zdanie usłyszeć wypowiadane przez przechodniów.
Na obiad jak się okazuje w Mediolanie najbardziej opłaca się iść na sushi. Za jedyne 12 euro jesz ile chcesz. bardzo to były dobre rzeczy, najedliśmy się za czworo chyba. Mistrzem pałeczek nie jestem, to był mój pierwszy raz w obsłudze tak skomplikowanych sztućców - zachlapałam sosem sojowym połowę stołu chyba :)

Na końcu ulicy jest takie miejsce, w którym wszyscy się spotykają latem.
Latem...

...i zimą.
Ach i jeszcze reklama, która mnie urzekła.

Reklama smarta wykonana z dwóch gatunków traw na ścianie budynku. 

Potem były nieudane zakupy, bo ludzie wypłynęli znikąd i  lawinami zalali sklepy. Małe zakupy w hipermarkecie, gotowana kolacja w domu, wieczorny spacer, piwo i spać. Zapewniona przez Daniele, że w Mediolanie transport publiczny działa bez zarzutu, ze spokojnym sumieniem poszłam spać.

Szalony poniedziałek.

Całe szczęście, że rano udało nam się zebrać 15 minut wcześniej niż przewidywaliśmy.. Oto co spowodowało, że dostałam mikrozawału.

Kierowca minibusa, który postanowił przejechać torami tramwajowymi i się tam zakopał zatrzymując ruch . 
Szczęśliwie udało mi się zdążyć na pociąg :), z którego takie oto miałam widoki:


Niestety problem pojawił się pod koniec podróży, gdy okazało się, że od 9 grudnia dodali nowy przystanek na trasie pociągu. Tym oto sposobem na stację docelową dojechałam 20 minut później niż planowałam i spóźniłam się na autobus do Cluny. Była godzina 14.50, a ja w szkole musiałam być na 17 najpóźniej by przedstawić prezentację z elektroniki, a następny autobus o 17.49. Bateria w telefonie praktycznie rozładowana, bo zapomniałam zabrać ładowarki, wszyscy na zajęciach (Maćkowi jeszcze raz dziękuję za wsparcie) , nikt nie mógł wyjechać. Stres był. Już nawet stopa chciałam łapać. Szczęśliwie kolega, z którym miałam przedstawiać prezentację wyszedł z zajęć i po mnie przyjechał. Nie mało było strasu, zwłaszcza, że doszło do tego przygotowanie, a w zasadzie nie przygotowanie na czas prezentacji przez kolegę. Wspaniała współpraca z inną grupą, która spotyka się wtedy kiedy mnie nie ma, albo nie mówi mi kiedy się spotyka. Zaraz po prezentacji dowiedziałam się, że wykryto przypadek krztuśca na roku... 2 godziny po powrocie do Cluny już miałam serdecznie dosyć tego miejsca.

Spędziłam fantastyczny weekend. Absolutnie nie żałuję, że wyjechałam. To było to czego tak bardzo mi brakowało, dwa dni śmiałam się prawie non stop. Odpoczęłam i nabrałam dystansu do wszystkiego co się dzieje w Cluny. Miło było po raz kolejny się przekonać, że Erasmusi, których zapoznałam jeszcze w Polsce to są naprawdę fantastyczni ludzie :)


Niepoukładane spostrzeżenia:

***

We Włoszech grają w: jeden, dwa, trzy, GWIAZDA!

***

Berlusconi ma nową dziewczynę, młodszą o 50 lat. Zapowiedział również, że wraca do polityki. Włosi drżą przerażeni. 

***

Typowa niedziela dla mediolańczyka to brunch i zakupy. 

***

We Włoszech jest o jedną trzecią taniej niż w Cluny, tak wynika z moich obserwacji artykułów życia codziennego w supermarkecie. 

***

Jeśli studiujesz w Mediolanie i nie ukończyłeś jeszcze studiów, nie wolno ci wejść do Duomo. Taka tradycja, chyba, że chcesz prowokować los i pecha. 

***

Nie wiem do końca jak to zrobiłam, ale na trwałe zmieniłam Daniele ustawienia w komputerze i teraz google ma tylko po polsku... śmieje się, że teraz to będzie musiał wyrzucić ten komputer. 

***
Mówi się buon apetito! Cin cin (ew. agli occhi, ale to tylko w Parmie)!
***
Od 4 miesięcy nie mówiłam po włosku, więc jak teraz się znów za to zabrałam Daniele ze mnie żartuje, że mam teraz taki akcent ^^

środa, 19 grudnia 2012

19 grudnia

Monika:

Tak bardzo czuję już Święta :)
Może jestem zbyt podatna na sugestie otoczenia, ale jak tak sobie słucham świątecznego radia, szukam prezentów, piszę kartki i widzę te ozdoby wszędzie dookoła to tak, mam w sercu święta ;) Są oczywiście jeszcze inne powody, nawet ważniejsze, ale moje aktualne spostrzeżenie jest troszkę bardziej powierzchowne ;)

Małe spostrzeżenie na dziś: ja wiem, że Cluny jest małe, ale czasami mam nadzieję, że wieści nie rozchodzą się AŻ tak szybko. Tymczasem naprawdę wszyscy tu się znają i wszyscy wszystko wiedzą... I dziś się znowu o tym przekonałam. Mój nauczyciel od mechaniki płynów okazał się być "wolontariuszem strażakiem" i odwiedził ostatnio rodzinę, u której mieszkałam, gdzie wspólnie ucięli sobie pogawędkę na mój temat. A jak to się stało, że wiedział, że się znamy? Bo powiesili sobie na ścianie moje zdjęcie w mundurze z nimi - to jest naprawdę niesamowicie miłe i ciepłe. Fajnie wiedzieć, że jest tu ktoś, do kogo mogę wpaść na herbatę i plotki ;)

Wracając do Paryża...

Niedziela pewnie wcale by się nie zaczęła, gdyby nie nasza (moja i Soni) motywacja, żeby jednak spędzić dzień poza mieszkaniem. Podzieliliśmy się i my we dwie z pakietem biletów na metro postanowiłyśmy ruszyć na Paryż! Później dołączył do nas jeszcze znajomy Soni.
Pierwsza destynacja była moją zachcianką - Montmartre. Wzgórze Męczenników - nazwane tak po męczeńskiej śmierci Papieża Dionizego i dwóch jego towarzyszy. Niegdyś oddzielna wioska, później dzielnica bohemy, artystów, dziś głównie żyła złota dla drobnych sprzedawców i miejsce okradania turystów. Mimo to ta dzielnica jest absolutnie wyjątkowa - widać, że jest zbudowana zupełnie inaczej niż cały Paryż. Między wysokimi budynkami ciągną się kręte uliczki, gdzie na każdym rogu można kupić gorące kasztany. Wszystko udekorowane, wystylizowane, muzyka... W dzień turystyka, w nocy prawdziwe centrum nocnego życia. A na szczycie Bazylika Najświętszego Serca. Zupełnie wyjątkowa. Nie mam zdjęć ze środka, ale jest naprawdę inna niż wszystkie. Nawa główna, ołtarz - tylko tam takie widziałam.

Bazylika Sacré-Cœur (Bazylika Najświętszego Serca) – kościół na szczycie wzgórza Montmartre


To jedno z moich ulubionych paryskich zdjęć. Zrobione gdzieś w pobliżu Sacré-Cœur. Udało się trochę przyćmić wielkość wieży Eiffla. Stamtąd nie jest aż tak wyniosła.


A tu już bardziej światowa część dnia. Zaczynamy naszą przygodę z Avenue des Champs-Élysées. Początek przy Łuku Triumfalnym przy świetle dziennym, koniec gdzieś daleko już przy świątecznych lampkach.

A to właśnie one: Pola Elizejskie. Nie wiem o co tyle krzyku.



Po drugiej stronie Pól Elizejskich: diabelski młyn (ten sam, co w sobotę) i ten ważny pomnik, który nie zostanie jednak opisany, bo zapomniałam czym był...

A tu zdjęcie na pożegnanie z Paryżem. Może nie w najlepszej jakości, ale oddaje klimat tej dzielnicy.
Co do Pól Elizejskich. Nie bawi mnie jakoś paradowanie z uśmiechem przed najdroższymi światowymi sklepami, tym niemniej dobrze jest to zobaczyć. Nie wiedziałam, ze teraz salony samochodowe otwierają swoje sklepy w formie butików na ulicach miast. A jednak. Miłym zaskoczeniem był Jarmark Bożonarodzeniowy gdzieś od połowy Pól. Dużo badziewia, ale równie dużo bardzo ładnych, miłych dla oka rzeczy. I pyszne przysmaki ;)

I tak moja weekendowa podróż po Paryżu dobiegła końca :) Pewnie nie raz ją jeszcze powtórzę.

A teraz, żeby jeszcze bardziej poczuć klimat świąt biegnę na lekcję polskiego dla francuzów, gdzie wspólnie będziemy śpiewać polskie kolędy.

wtorek, 18 grudnia 2012

18 grudnia


Paryż 

Jeżeli miałeś wystarczająco dużo szczęścia, żeby mieszkać w Paryżu w młodości, to gdziekolwiek pojedziesz Paryż zawsze w tobie zostanie, bo Paryż to uczta, którą można przenosić. 
Ernest Hemingway

Monika:

Ja nie mam tyle szczęścia. To znaczy być może jeszcze będę mieć, jeśli za 1,5 roku to wciąż będzie młodość ;)
Początkowo planowałam z wielkim oburzeniem zacząć od zdania: "Niektórzy ludzie nie zasługują na to, aby mieszkać w Paryżu". To było takie pierwsze spostrzeżenie, kiedy zobaczyłam jak obojętnie  Paryżanie przechodzą obok wszystkich tajemnic swojego miasta. Nie wiem tak naprawdę jaki jest Paryż i czemu jest właśnie taki, ale dla mnie zawsze będzie "czymś ponad" i zrobiło mi się... przykro jak zobaczyłam jego mieszkańców. Żeby zostać dobrze odebraną powinnam chyba jednak zacząć od początku...

Piątek:

Pod wieczór, kiedy już Cluny pustoszało, ubrałyśmy się z Darią w głupie ubrania, kolorowe rajstopy, szelki, umalowałyśmy policzki i dołączyłyśmy do reszty szalonej grupy teatralnej (tak! postanowiłyśmy się w to zaangażować). Jako dwa piękne skrzaty - pomocnicy świętego Mikołaja rozbawiałyśmy dzieci naszych profesorów i administracji.

  
Po odegraniu wspaniałego przedstawienia podarowałyśmy dzieciakom prezenty i... zaczęło się szaleństwo.
Ja, Rachel i Sonia spakowałyśmy się w biegu, zjadłyśmy dietetyczne bio-naleśniki i ok 21 wyjechałyśmy do Paryża z dwoma Ancienami (studentami drugiego roku), którzy pierwotnie mieli z nami tylko dzielić samochód... Nasza podróż do Paryża trwała do 1 w nocy. Warto dodać, że jechaliśmy Peugeotem 107. Nie muszę mówić jak wygodnie było.
Spałyśmy w mieszkaniu innych studentów drugiego naszej uczelni, którzy akurat ten rok spędzają w Paryżu (wśród nich chłopak Rachel). Nasi towarzysze podróży przyznali się, ze wcale nie znaleźli noclegu, więc zostają z nami.
Mieszkanie magiczne :) Centrum Paryża, widok z okien na małe uliczki, dwa poziomy, stare okna, grupa studentów hipsterów, lodówka pełna francuskich przysmaków i Edith Piaf z winyla. Bardziej paryskiego weekendu nie mogłam sobie wyobrazić ;)
Była tylko jedna nieznośna rzecz, która trochę utrudniła nam życie: nie działało ogrzewanie. Śpiwór, kołdra, szron na szybie w łazience ;) Mimo to było wspaniale.
Piątek skończył się o 5 rano w sobotę, spokojnie, sympatycznie, rozmowami na wielkich niechlujnych kanapach. 


Sobota:

Planowałam wstać wcześniej, ale takie plany nieczęsto wchodzą w życie. Udało się wyjść z domu, chociaż cała wielka grupa była bardziej przekonana do zostania w domu (!!! nigdy tego nie zrozumiem).

Miłość zamknięta na kłódkę ;) Pont des Arts to Most Sztuk Pięknych, gdzie zakochani od lat zostawiają "dowód" swojej Miłości wierząc, że dzięki temu ona przetrwa. Pięknie stamtąd widać miasto :)


Są trochę kiczowate, ale dodają uroku.
Trochę wstyd, ale nie do końca pamiętam co to. Myślę, że Biblioteka Narodowa.

Sekwana - serce miasta.

W Paryżu można podziwiać około 30 różnych mostów, każdy ze swoją historią, każdy wyjątkowy. Najstarszy to Pont Neuf, ale nie widać go na zdjęciu ;)

Tu można podziwiać Louvre od drugiej strony niż to się z reguły ogląda na fotografiach.
I tu właśnie narodziło się moje zastanowienie, jak można mieszkać w Paryżu, budzić się tam każdego dnia i nie szaleć z radości. Ja wiem, że to trochę naiwne i dziecinne i że to normalne, że miejsce zamieszkania zwyczajnie nam powszednieje, ale przecież te tabliczki z ulicami, które tak sprytnie prowadzą po historii miasta, te małe butiki tak cholernie drogie, że nigdy nikogo nie ma w środku, te kawiarnie, mega ciasne z mnóstwem ludzi liczących na "Happy Hours" i tańsze naleśniki z bananami i czekoladą, te awangardowe galerie z jednym obrazem na 30 merach kwadratowych, te vespy na ulicach, ten tłum, ta muzyka, która słychać na absolutnie każdej ulicy: wiolonczela, skrzypce, harmonia, nawet w metrze, te ulice Montmartru, Ci ludzie tak specyficzni, te wszystkie drobiazgi, które sprawiają, że tam po prostu jest inaczej... obok tego nie można tak po prostu przejść obojętnie, prawda?


To gdzieś w zasięgu Louvru ;)

Dzielę się z uwagi na światło ;) Louvre, piramida, kawałek burzy, która jest podobno dziwnym zjawiskiem w Paryżu i moi nowi znajomi studenci na pierwszym planie.


Razem mieszkamy, razem zwiedzamy Paryż ;) Rachel, ja i Sonia. Daria nas trochę zdradziła tym Mediolanem, ale wybaczamy jej.

Każdy chce mieć zdjęcie, jak trzyma w palcach czubek piramidy. Ja uznałam za ciekawsze zrobić zdjęciem ludziom, którzy właśnie robią sobie zdjęcia ;D Wyobraźcie sobie, że były kolejki do tych słupków... Przecież jeśli każdy ma takie zdjęcie, to ono przestaje być wyjątkowe.

Potęga tej budowli mnie przytłacza. Ale tak pozytywnie, jeśli oczywiście coś może nas pozytywnie przytłaczać. Tak, mimo że mieszkam w wielkim opactwie.


Tak, a to właśnie drugoroczni studenci, którzy cudem zostali wyciągnięci z mieszkania, żeby z nami pozwiedzać.


Żeby nie było wątpliwości - to jest świąteczna dekoracja.

Ten sam most, tym razem wieczorem.


Diabelski młyn w Ogrodach Tuilerii

 
To miejsce chyba kojarzycie ;) Zapytana wieczorem co jeszcze chciałabym zobaczyć odpowiedziałam, że oczywiście jako schematyczny, typowy turysta chciałabym zobaczyć Wieżę Eiffla. Nie dziwiło ich to, ale widziałam, że nikt nie miał specjalnie ochoty oglądać jej po raz kolejny. Jak widzicie - dali się namówić, choć była ogromna burza i zmokliśmy straszliwie.

Standardowe informacje chyba wszyscy znają, więc może parę ciekawostek...:

- Wieża jest odmalowywana co 7 lat, zużywa się na to 50 ton ciemno-brązowej farby
- W upalne dni wysokość wieży Eiffla wzrasta o 15 cm z powodu rozszerzalności metalu. 
- Podczas budowy wygrawerowano na wieży nazwiska 72 znamienitych francuskich inżynierów, naukowców i matematyków tamtych czasów.
- Pod ogromnym wrażeniem na widok całej budowli był Thomas Edison. W księdze pamiątkowej napisał "Inżynierowi Wieży Eiffla, śmiałemu konstruktorowi - człowiek, który z największą czcią odnosi się do wszystkich inżynierów, a w szczególności do pierwszego ze wszystkich, do Pana Boga".  
 

Po licznych próbach udało mi się odzyskać jedno jedyne zdjęcia, na którym mniej więcej widać wieżę i można rozpoznać moją twarz. Aparat w komórce, burza i pełno świateł nie dają najlepszego efektu.

Sobota zbliżała się ku końcowy - tak mi się przynajmniej wydawało. Po kolacji jednak pojawiła się ochota na imprezę. Nie, nie moja, ale miałam małą siłę przebicia - tak oto znalazłam się w paryskim klubie, z najgorszą muzyką świata (która według nich jest fantastyczna do zabawy). Oszczędzę Wam przeboje z szukaniem taksówki o 4 rano (proszę sobie nie myśleć, po 1. nie było wcale tak drogo mimo że to Paryż i sobota, po 2. nie ja musiałam płacić ;D ) i moje odciski i skurcze w stopach, po tylu godzinach w wysokich butach. Trzymają do tej pory. Sobota skończyła się o 5 rano w niedzielę. Dotarłyśmy z Sonią (bo się trochę podzieliliśmy i zostałyśmy we dwie) szczęśliwie do zimnego mieszkania, zjadłyśmy kolację i padłyśmy..

Niedziela:
 ... niedzielę zostawiam na jutro, bo już nie mam siły, a niedziela była chyba najfajniejsza, więc nie chcę niczego pominąć ;)

Tymczasem kładę się spać w paryskim nastroju.