wtorek, 30 października 2012

30 pazdziernika

Daria:

Teraz gdy juz jest wszystko dobrze moge napisac dlaczego wczoraj o malo nie zeszlam na zawal. Kilka razy.
Otoz moj lot byl tak wczesnie, ze nawet najwczesniejsza kolejkla RER nie dowiozlaby mnie na moj autobus jadacy na lotnisko... Wiec z dusza na ramieniu pedzilam dzis na Porte Maillot, zeby znalezc miejsce w jakimkolwiek autobusie.
Byla jeszcze jedna rzecz, ktora nie dawala mi spokoju: nocleg. Zarezerwowalam lozko w hostelu, ale gdy wyslalam maila z prosba o potwierdzenie rezerwacji, to okazalo sie,  ze jej nawet nie otrzymali... 

W kazdym razie dotarlam bez zadnych problemow. Nocleg na miejscu sie wyjasnil. Mieszkam w samym centrum. Barcelona jest przecudowna. Jestem calkowicie oczarowana. 

Smiesznie, bo im sie tutaj wydaje, ze jak beda do mnie mowic wolno i wyraznie to zrozumiem... fakt, czasem dziala xD
Teraz strasznie pada wiec nie chce mi sie wychodzic, po za tym padam z nog.

jeden z domów Gaudiego


w Barcelonie chyba każda kamienica jest ładna

when you feel sad dance!














nie miałam pojęcia, że w każdy przewodnik po Barcelonie zaczyna się od tego, żeby lecąc samolotem zająć miejsce przy oknie po prawej stronie tak, żeby można było sfotografować miasto. Po prostu mam farta :)

poniedziałek, 29 października 2012

29 października

Daria:
Jednak nie poszliśmy do tego kina.
Cały dzień przepisywałam carn's i orgznizowałam sobie dojazdy, przejazdy i rozjazdy.
Jutro o 5 wyjeżdżam :)



27-28 października

Daria:

Mam już nowy francuski numer. Udało mi się nawet zadzwonić do babci :)

Wyjechałam w sobotę z zimnego i opuszczonego przez wszystkich Cluny.
W Paryżu po drodze na konferencję, na którą jechałam spotkałam dwie Chinki, z nimi potem szukałam hotelu gdzie odbyło się to spotkanie. Co to w ogóle była za konferencja ? Spotkanie dla wszystkich studentów zagranicznych uczących się na Arts et Métiers ParisTech. Byłam tam jedyną osobą z Europy i jedną z 3 z Cluny (AM ma 9 centrów). Po tym co usłyszałam, jakie Ci wszyscy ludzie mają problemy z administracją, nauką, integracją, językiem to dochodzę do wniosku, że mamy mega szczęście, że tak o nas dbają. Dodatkowo dowiedziałam się, że jako jedna z nielicznych (2 osoby na 80 około) biorę udział w procesie przekazywania tradycji. Spotkanie to ma na celu ulepszanie systemu przyjęcia studentów zagranicznych na tej uczelni, ponieważ najwidoczniej nie wszędzie jeszcze dobrze sobie z tym radzą.
Na tej konferencji spotkałam drugorocznego studenta, który jest mamą PECO, tzn osobą kontaktową jak mamy jakiś problem, tylko, że jak my nie mamy za dużo problemów to się prawie  w ogóle  z nim nie widujemy. Okazał się być bardzo miły, nawet towarzyszył mi w podróży do Osina prawie do samego końca.
Osin jest bardzo chory, aż jest mi go żal.Wieczór więc upłynął raczej spokojnie, spotkaliśmy się z Michałem Szydłowskim, który mieszka dwa bloki dalej.

Dzisiaj ponieważ Osin wciąż jest chory, do centrum Paryża pojechałam tylko z Michałem. To nie jest mój pierwszy raz w Paryżu, więc nie mam takiego mocnego parcia na zwiedzanie. Wizytę zaczęliśmy od odnalezienia butiku On Aura Tout Vu, projektantki dla której pracowałam podczas Fashion Weeku w Łodzi w zeszłym roku.

jeszcze tam wrócę :)


Potem zrobiliśmy długi spacer i szliśmy przez Champs-Elysee do Łuku Triumfalnego:

Zdjęcie z księgarni, tutejszego Empiku. Śmieszne, bo do tych książek poprzyczepiane są karteczki, które zostawili jacyś ludzie.Ci którzy je już przeczytali zostawiali notatki zachęcające do tego by daną książkę przeczytać lub mówiące, że nie można obok niej przejść obojętnie.

a taki tam zegarek od Cartiera za jedyne 16 tysięcy euro...
zdjęcię z pierwszym łukiem - Triumfalnym
i drugim - La Défense
I do wieży Eiffela


Pod wieżą była zorganizowana wystawa mająca upamiętniać 50 rocznicę tolerancji. Stąd ustawiony był narodowościowo alfabetycznie szereg wielkich malowanych rzeźb niedźwiadków. Odnalazłam Polskę :)


Artysta miał wizję, tylko nie wiem co to ma z Polską wspólnego.

Paryż nie byłby zaliczony gdybym nie dodała zdjęcia z wieżą Eiffela, a zatem:




Jutro idziemy do kina. To będzie mój pierwszy w życiu Bond.

poniedziałek, 22 października 2012

18-21 października

Monika:

To były bardzo bogate w wydarzenia cztery dni.
W skrócie: drewno, pociągi, konie, nocne życie, zwiedzanie. Jakkolwiek bezsensownie to brzmi, zaraz zabieram się za tłumaczenie!

W czwartek i piątek na naszej uczelni odbywały się wyjazdy filieres metiers - to znaczy, że konkretne specjalizacje (jak już wspominałyśmy - my jesteśmy na drewnie i kompozytach) wyjeżdżały na różnie pojmowane wycieczki "tematoznawcze" ;) Niektórym się trafiło i wyjechali na dwa dni, spali w jakiś ładnych miejscach, jedli dobre rzeczy, byli na basenie (!), niektórym się nie udało i na przykład zwiedzali las.
Tak, tak. W czwartek rano pojechaliśmy do pierwszego miejsca naszej wycieczki - do pobliskiego lasu. Gdyby nie było zimniej niż to było zapowiadane, a facet prowadzący nie mówił jak leśny dziadek: po cichu i niewyraźnie, tylko jak lubiący swoją pracę, zainteresowany konwersacją ze studentami energiczny przewodnik - pewnie zrozumiałybyśmy więcej i przywiozłybyśmy z tego oto lasu lepsze wspomnienia. No i właśnie wtedy, w czwartek 18 października pojawił się nasz pierwszy problem lingwistyczny... Pojęcia "leśne" to jest jakaś enigma.

Daria z Jeanne - równie zafascynowaną lasem. Jeanne jest super - D.
Po spacerze w lesie wróciliśmy do opactwa na obiad, po którym nadszedł czas na siestę. Warto dodać, że nasza dobroduszna uczelnia tym razem nam ten obiad postawiła, więc jesteśmy do przodu o 3 euro (to znaczy teraz już na pewno nie, ale w czwartek jeszcze byłyśmy do przodu...)

tak, to jest siesta. na zdjęciu widoczny element zabroniony - płaszcz sanitariuszki z pola bitwy - także nie widzieliście tego.
Po południu kontynuowaliśmy wycieczkę. Oto parę zdjęć z tej drugiej części:

Tartak, w którym byliśmy - niestety nie zrozumiałam po co oblewają to drzewo wodą. Może Daria wie, to nam to na pewno napisze. Nie pamiętam - D.

Tartak po przejściu przez bramę przemieniał się w fabrykę robiącą panele - być może drewno do nich musi być mokre, żeby przy ścinaniu nie pękało. Tak, to by wyjaśniało te fontanny z wcześniejszego zdjęcia.
Może wystarczy czwartku. W piątek o 6.45 musieliśmy być na nogach, żeby dojechać do kolejnego tartaku...
Zdziwiło mnie tylko czemu część pracy wykonują maszyny, a drugą część tej samej pracy - ludzie. Mam tu akurat na myśli cięcie tego drewna, które widzicie na obrazku. Ogólnie może to mało istotne i nie ma nic wspólnego z celem wycieczki, ale daje jej bardziej medialny obraz, bo bez tych drobnych głupot opowieść o zwiedzaniu tartaku raczej nie byłaby porywająca. Miałyśmy trociny we włosach, pod ubraniem, w butach, w oczach, w gardle (co jest okropne - odradzamy). I nawdychałyśmy się więcej pyłu z tego drewna niż tytoniu wdycha przez tydzień przeciętny bierny palacz. Tak, mam świadomość tego jak mało błyskotliwy jest to komentarz. Po prostu jak przypomnę sobie te nieszczęsne dwa dni to więcej rzeczy nie przychodzi mi do głowy. 

kszy...kszy... Baza do Moniki! tak, dostałam się do centrum dowodzenia w fabryce ;) (LOOOOOOOOL! TIM ILE TY MASZ LAT !?!?!?! XD - D.) Prawdę mówiąc wszyscy się dostaliśmy i te maszyny numeryczne sterujące tym wszystkim były chyba ciekawsze niż te wszystkie rzeczy związane z drewnem. Chociaż nie mam nic do drewna. Bardzo na przykład lubię drewniane meble.

Kolejna firma z panelami, parkietami itd. Ta akurat zupełnie szczerze była fajna. Zaryzykuję nawet stwierdzenie - porywająca. I zaskakująca. Człowiek kupuje taki produkt, a za grosz nie ma pojęcia jak powstał.

Daria i jej pomarańczowy strój bezpieczeństwa. (I mina zdziwionego żółwia.- D.)
Ok. Piątek przeszedł do kolejnej fazy. A mianowicie szalonym pakowaniem plecaka, proszeniem kogoś, żeby zawiózł nas do Macon, na dworzec itd... W efekcie po powrocie z wycieczki (z której musimy zrobić raport...) w godzinę naszykowałyśmy rzeczy, uprosiłyśmy Maćka, żeby za hamburgera zawiózł nas na ten dworzec i pojechałyśmy.
Oczywiście kupiłam złe bilety, bo się trochę nie dogadałyśmy, w związku z czym byłyśmy stratne o jakieś 1,5 euro (!). (Napisać człowiekowi kartkę z dokładnymi wskazówkami kupna biletu, to weźmie kartkę, ale czytać już nie będzie... - D.)
W końcu dojechałyśmy całkiem sympatycznym pociągiem do stacji przed Lyonem, gdzie czekała już na nas Viktoria (tak, to u niej mieszkałyśmy przez weekend - znamy się, bo Daria była jej opiekunką kiedy to Viktoria była u nas w Łodzi na Erazmusie jakieś 1,5 roku temu).

O proszę, to nasza dolna część pokoju (!), w którym mieszkałyśmy. Co prawda na górze było tylko jedno łóżko, więc się trochę skopałyśmy (sama siebie chyba musiałaś kopać w takim razie, ja nic nie zauważyłam takiego-D.), ale wszystkie "niedogodności" (to ciekawe, że mieszkając w opactwie, w muzeum mogę jeszcze na coś narzekać...) rekompensowała wanna w podłodze z kranem, z którego odkręcenie było dla nas nie lada wyzwaniem...
Viktoria jeździ konno, dlatego całą sobotę spędziłyśmy z nią na zawodach. Nie wiem jak to się fachowo po polsku nazywa, ale w każdym razie skakała na koniu przez przeszkody. Było to niesamowite doświadczenie, nie myślałam o tym nigdy wcześniej, a tego dnia byłam tym naprawdę mocno zafascynowana. Konie są absolutnie niesamowite, sam ten sport to jest coś pięknego, przygotowania samego konia, stroju, eh - generalnie no podobało mi się ;D

To zdjęcie wrzucam, żeby wyrazić mój podziw nad faktem, że 23letnia Viktoria prowadzi taki samochód, który ma za sobą jeszcze przyczepę z dwoma żywymi zwierzakami. Aż się głupio poczułam. Jak wrócę do Polski - biorę się ostro za moje prawo jazdy kat. B, bo jak nie zacznę jeździć, to zapomnę, że je mam.

To ona, na Silverze. Piękny, prawda?

Pierwsza konkurencja ok 10.00 (ah tak, nie dodałam, że żeby tam dojechać musiałyśmy wyjść w sobotę z domu o 7.30...)

Tu jak skacze. Niestety uchwyciłam te rzadkie momenty kiedy to akurat strąciła belki...

Mój pies faworyt. Aportował kamienie, miał spłaszczony pysk, ogonek jak świnka i wypijał wodę z końskiego wiadra. Zresztą koń chyba jakoś niezbyt się tym przejmował jak widać.


Ok, nie dodałam tego wcześniej, a nie mogę przecież tego pominąć: dowiedziałam się, że mam nieludzką alergię na konie. Daria się śmieje, ale przepłakałam, przekichałam i przesmarkałam cały dzień. Koszmar. Trzyma do tej pory. To szkoda, bo zaczynało mi chodzić po głowie, że może bym sama spróbowała tego sportu. Tzn. może nie w tej najbardziej szalonej wersji, ale tak trochę.

W pierwotnych planach miałyśmy wybrać się wieczorem na imprezę do Lyonu. Obawiałyśmy się, ze Viktoria będzie zbyt zmęczona, żeby dać radę. Jednak jest niezniszczalna ;)

To my z Viktorią tuż przed wieczornym wyjściem na miasto! Aż żal przyznać, ale to pierwszy raz we Francji, od 2 miesięcy, kiedy mogłyśmy się poczuć się kobieco. Szpilki po takim czasie to wyzwanie ;D (ps. we Francji sprzedają pachnące (lawendą) rajstopy!!!)
Wieczór w skrócie: znajomi Viktorii, bar na głównej ulicy Lyonu, przepyszny talerz serów i wędlin, opcjonalnie: z winem, spacer, lody, gofry, spacer, spacer, spacer, impreza. Tzn. próba imprezowania, bo w efekcie była już 2 w nocy, klub nazywał się KGB, a na ścianach wisiał Stalin, Putin i rosyjskie prostytutki (przypominam: NA ŚCIANIE :P). Wyszliśmy. To dobrze, bo nasze nogi po przejściu połowy Lyonu odmawiały właściwego funkcjonowania.

katedra nocą

a to cała grupa gorączki sobotniej nocy, Ci Francuzi są 100 razy milsi, sympatyczniejsi i normalniejsi od tych, którzy z nami studiują... generalizuję rzecz jasna.

To jest zabawna historia. Nie obliczyliśmy za dobrze miejsc w aucie i wyszło jak widzicie, ale nie o tym chciałam pisać. W takich bardzo specyficznych sytuacjach radio zawsze wie, jaką ma zagrać muzykę. Nasze nam zagrało przebój...: "I feel so close to you right now". Szyderca.

Nasz  szalony kierowca.

A to absolutnie fantastyczny obraz, grafika - nie wiem, wiszący u Viktorii w domu. Genialny. Musiałam Wam pokazać.

Panorama z okna ;)
Ponieważ sobota skończyła się późno, niedziela też zaczęła się później niż zwykle. Śniadanie zjadłyśmy z grupą Niemców (Viktoria ma Mamę Niemkę, więc wiadomo - ten wątek cały czas gdzieś się tam przewija. I nie mogę już słuchać tego języka...). Po śniadaniu pojechaliśmy na obiad (takie tu są zwyczaje), a później pozwiedzać Lyon.
Dwie uwagi na temat francuskiego ruchu drogowego. Światło czerwone nie jest czerwone, tylko przezroczyste i nie oznacza wcale, ze trzeba się zatrzymać. Parkowanie też nie ma zasad i jeżeli na środku mostu/skrzyżowania/drogi potrzebujesz się zatrzymać i wysiąść - robisz to. Pomijam fakt, że w sobotę na parking czekaliśmy 30 minut (jedno auto...). Ale to akurat wcale mnie nie dziwi.

Świetne zdjęcie w witrynie. Pomysł - Daria. Wykonanie - Monika.
 (widzicie z tyłu w szybie ? :) )
Lyon jest śliczny, zapierający dech w piersiach. Niby zwykły, a niezwykły. Będziemy tu wracać.

matko, ale mam tu twarz wielką 

Basilique Notre Dame de Fourviere




Kaplica dolna. Niesamowicie mi się podobała.

Pierwszy raz widziałam tak przedstawioną drogę Św. Jakuba.


Jak się przechodzi francuskim kościołem i nagle zauważy się Papieża i Matkę Boskę z Jasnej Góry to robi się jakoś tak miło na sercu ;)

Z tarasu obok Bazyliki widać prawie wały Lyon.




ogrody w drodze powrotnej ze wzniesienia, na którym stoi Bazylika

a to stare tajemne przejście z czasów wojny.

te specyficzne francuskie domki są bardzo urokliwe, tym bardziej jeśli znajdują się na trasie tego wojennego tunelu


Marionetki są symbolem Lyonu. na zdjęciu: dziewczynka przyłapana na przeszkadzaniu huśtającym się marionetkom

Każdy most jest kompletnie inny, każdy wyjątkowy. Przez Lyon płynie Saone i Rhone, dlatego kawałek miasta jest półwyspem.


Wspomniane wcześniej nic nie znaczące czerwone światło. Zdjęcie różnie nic nie znaczące.

Daria: "Zobacz, tu stara architektura odbija się w nowoczesności".



na koniec malunek prosto z muru. w jednych miastach jest obskurne graffiti, w innych pan grający na wiolonczeli...

Po dniu zwiedzania sprawiłyśmy sobie spacer z plecakami na dworzec przez miasto. Nie dałyśmy nogom odpocząć w ten weekend. Oj nie ;)


I tak oto skończyła się nasza podróż - Maciek przyjechał po nas na dworzec i wróciłyśmy do realiów w Cluny...

A co w Cluny? Może dwie drobne rzeczy.

- pamiętacie chłopaka murzyna z opowieści o spaniu przez 20 godzin? cały czas chodzi naćpany i w weekend ponoć szalał.
- Maciek mówił, że dziś jak szedł do kuchni ugotować makaron to spotkał na korytarzu chór z dyrygentem, którzy szli i śpiewali. takie to są uroki mieszkania w muzeum.

a nie, trzecia drobna rzecz, w sumie nie taka drobna - mamy lodówkę. nasi Polacy pojechali ją w weekend kupić. niewielka, ale jest, więc nie musimy już kombinować z mlekiem na parapecie ;)

No, jak widzicie weekend w Cluny, a weekend gdziekolwiek indziej znacznie się od siebie różnią. Było nam to potrzebne, chociaż wyśpimy się dopiero chyba, ja w Polsce, a Daria w Paryżu. Tęsknię już bardzo i niesamowicie się cieszę, że za 6 dni będę tak siedzieć 1600km stąd, w domu :)

Oddaję głos Darii...:

Daria:

Wiecie, że Francuzi nie zdejmują flaka z parówek !!!

To był bardzo miły weekend! Mam nadzieję, że znajdziemy jeszcze mnóstwo okazji, żeby spotkać się z Viktorią i jej przyjaciółmi. Lyon jeszcze muszę zwiedzić, bo jest mi mało. Szkoda, że wszystkie sklepy były zamknięte w niedzielę...
Ktoś1, tata Niemiec, Viktoria, Stella, Ktoś2, Monika

Kogut, symbol Francji

Double facepalm w Bazylice

Strome schody stanowiące część maratonu, który się odbywa w Lyonie

A takie lampki mi się spodobały

Lew z kolei jest symbolem Lyonu

A tu lyońskie przysmaki, których jeszcze przyjdzie mi spróbować mam nadzieję!
Oby więcej tak udanych posterasmus reunion :)